Stoję na najwyższym stopniu podium (w drużynie M50 wygraliśmy), słucham Mazurka Dąbrowskiego i chcę tak samo, ale stojąc sam. Oczywiście nic Panowie do Was nie mam i życzę nam wszystkim tylko takich Teamów, w każdej kategorii wiekowej!
Czy to oznacza, że jestem
niezadowolony ze startu? Przyznaję liczyłem, że uda mi się pobiec po 3:20/km
nie do 6km, a do co najmniej 15. Potem zaplanowałem umieranie. Bardzo silny
wiatr czołowy TAM (biegaliśmy na wahadle) i grupa, która masakrycznie mocno
przyspieszyła na 6km, skutecznie mnie spowolniła. Owszem mogłem zagiąć się i
biec solo pod wiatr, ale kalkulowałem.
Zacznijmy jednak od początku, bo chcę Państwa pomęczyć przebiegiem tego wyścigu.
Bo dumny z niego jestem. Na start zaplanowałem tę samą procedurę przedstartową
(ryż z bananem i dżemem, 15’ rozgrzewkę biegową, rozciąganie, 5 rytmów). Miałem
na grzebiecie ulubioną kurteczkę, więc mimo, że padało, nie ruszało mnie to.
Temperatura nie przekonała mnie do ubrania samej koszulki na ramiączkach,
biegłem w sprawdzonych spodenkach, z 3 żelami (2 izotoniczne i jeden one hand).
Taktyka odżywiania: pierwszy ISOCARB – nowość – BAAAARDZO POLECAM, do zjedzenia
na 6km, drugi na 12, one hand jako koło ratunkowe, na ostatnie 2km. To koło, zwykle
jem, przez chwilę trzymam w buzi i wypluwam. Głowa dostaje sygnał, a
niekoniecznie trzeba to łykać. Na ostatnie 2km wystarczy. Miałem duże obawy
związane z wiatrem. Bardzo liczyłem, że znajdą się harpagany, które uformują
pociąg w planowanym przeze mnie tempie. Jednocześnie, dzięki numerom jakie
mieliśmy również na plecach chciałem kontrolować rywali. Po starcie szybkie
tasowanie i ci, co mieli polecieć sub 1h10 polecieli. Zobaczyłem, że jeden z
kolesi w kryzysie pigmentu w organizmie, reprezentujący ITA, pobiegł z nimi mając
M50 na plecach. Czyli po 200m, wiadomo było, że walka będzie o 2 miejsce. Ze
mną w grupie biegł Portugalczyk.
Pierwsze 5km to bieg, który ciągnęli na zmianę kolega M40 z Irlandii i Polak z M35. Ja za nimi a Portugalczyk się czaił za nami. Średni jaką pokazywał mi garmin wahała się pomiędzy 3’19 a 3’21/km. Czyli w granicach błędu. Biegliśmy jak pociąg, więc wiatr jednak trochę nami poniewierał. Nie było poznaczonych km po trasie, więc pierwsze oznaczenie to 5km. Wziąłem wtedy żela i cholera zapomniałem zerknąć na zegarek. Ale po co sprawdzać co chwilę jak biegniemy w miarę równo? Ale równo właśnie wtedy się skończyło. Irlandczyk szarpnął, obaj koledzy pobiegli za nim, ja próbowałem się utrzymać z 200m, ale pomyślałem, że się za mocno upalę. Odpuściłem, licząc na to, że nawet jak odbiegną mi daleko, to z wiatrem, nie będąc „upalonym” jakoś ich dojdę. Widok oddalającej się zielonej koszulki Portugalczyka nie demotywował, ale i nie motywował. Bo cholera panowie się oddalali. Jak zerkałem na słupki drogowe, to najdalej odbiegli mi na 150m. Bartek Trzebiński, który objechał trasę autem, ostrzegał mnie przed podbiegiem na 8km. Powiedział: „Agrykola, tylko dłuższa” 😉. To też trzymało mnie przy życiu. Lubię biegać pod górki, zresztą muszę lubić, bo inaczej nie mam jak biegać u mnie na wiosce. I rzeczywiście, biegnąć swoim tempem, zobaczyłem, że zielona koszulka się zbliża. Znaczy ja się do niej zbliżam. Ile miałem na 10km też nie wiem, poza tym, ze tempo spadło do 3:25. To był mój bottom line. Pamiętam tę średnią z mojego ostatniego dobrego półmaratonu. Wtedy wyprzedziłem Portugalczyka, ale trzymał się za mną. Walczyły w mojej głowie dwie taktyki. Biec swobodnie i spróbować wygrać na kratach, albo się zagiąć i zajechać również rywala w walce o II miejsce. Po nawrocie dostałem jakby strzała energetycznego. Z wiatrem biegło mi się swobodnie. Dogoniliśmy kolegę z M35, prowadziłem, panowie trzymali się na krok. Wtedy wpakowałem w siebie drugiego żela, kulturalnie proponując podzielenie się, a jak wyciskałem końcówkę, to akurat na zbiegu pan Portugalczyk znowu odbiegł. Wkurzyłem się wtedy autentycznie. Panowie (już teraz obaj) biegli przede mną z 60m, nabiegliśmy 15km, zerknąłem na czas (51:15) i ponieważ ciągle głowa była luźna i swobodna postanowiłem zaryzykować. Wcisnąłem lapa i mając czas okrążenia postanowiłem 2km pobiec tempem 3:20/km. Co ma być to będzie. Dogoniłem ich, przegoniłem i na 17km zostawiłem.
Dobiegłem
nawet kolejnego zawodnika. Jak wbiegliśmy do Torunia na ostatnie jak mi się
zdawało 3km, to (ciągle nie było wiadomo które to km) to zegarek pokazywał 10’
i 3:20/km. Okazało się, że to nie 3 a 4km do końca, ale utrzymywałem tempo. Dwa
razy się obejrzałem i nie zobaczyłem zielonej koszulki, choć brawa jakie
słyszałem za moimi plecami jak mijałem kibiców napędzały mi stracha. Nie były
aż tak daleko. Jak zobaczyłem skrzyżowanie gdzie nawracałem na rozgrzewce, to
wiedziałem, że nawet jakby Portugalczyk wsiadł na hulajnogę, to nie odpuszczę. Jednak
już nic pod nogą nie było i po prostu dobiegłem. Nawet jakoś tam finishowałem.
Garmin pokazał 3:19/km ostatni, 6km lap. Więc jestem z tego zadowolony na setę!
Wbiegłem, nie wiedziałem który byłem (cholera wie, czy poza Włochem, z przodu
nie zaczaił się jakiś inny kozak), roztruchtałem się, przebrałem się w dres
kadrowy (dziękuję Parasportowi) i zacząłem oglądać prawdziwych gigantów. Nie zdawałem
sobie sprawy, że w kategoriach M65-70-80 można TAK SZYBKO BIEGAĆ. I ja mówię
naprawdę o prawdziwym bieganiu. Poprawnym technicznie, na prędkościach, których
osoba, która nie siedzi w LA, nie zrozumie.
Bardzo chciałbym kiedyś tak. Bardzo.
Czym tegoroczne bieganie różni się od biegania z 2019, a przede wszystkim od tego z 2021? Przecież trenuję u tego samego @tomek kowalski, trening też mam podobny. Otóż
a) nie muszę już kleić pleców tejpami. Joga w @regionalne akademia Jogi naprawdę pomaga
b) może jeszcze nie ważę idealnie, ale dieta od @zofia piotrowicz naprawdę jest game changerem
Tydzień lekkich treningów i ciśniemy dalej. Hasztag #GrandpagoesPB ciągle aktualny. Ale czas zabrać się za #GrandpagoesNR
Tylko nogę trzeba naprawić na setę!
Komentarze
Prześlij komentarz